Historyczna relacja z objawień

Relacja o objawieniu się Matki Bożej przekazana przez rodowitego Indianina, gorliwego czciciela Matki Bożej z Guadalupe, ks. Andrzeja Garrigę, który przez pewien czas był rektorem kościoła Matki Bożej z Guadalupe w San Francisco.


W Roku Pańskim 1531, dziesięć lat po podboju i cztery miesiące po zakończeniu wojny (kiedy Klemens VI był papieżem, a Karol V królem Hiszpanii), pewnego sobotniego poranka, przed świtem, 9 grudnia, pewien Indianin - niski i biedny, pokorny i szczery (jeden z nowo nawróconych na wiarę katolicką), imieniem Juan Diego, pochodzący z Quatitlan, miasta położonego na północ od stolicy Meksyku i odległego o cztery mile, którego żoną była, także nowo nawrócona, Maria Łucja, wówczas mieszkająca w miejscowości położonej niedaleko miasta Tolpetlac - wybrał się do kościoła św. Jakuba w dzielnicy Tlatelolco, aby wysłuchać Mszy św., podczas której franciszkanin udzielał Indianom katechizmowych pouczeń.

O świcie, kiedy przechodził obok wzgórza niedaleko miejscowości nazywanej przez Indian "Tepeyac", usłyszał zza wystającej skały słodki i harmonijny śpiew, jak mu się zdawało, mnóstwa różnych nieznanych mu dotąd ptaków, które niczym chóry odpowiadały sobie nawzajem w zachwycającej harmonii, a echo rozniosło ten śpiew po pobliskim wzgórzu. Kierując wzrok ku miejscu, z którego, jak mu się zdawało, dochodził śpiew, ujrzał białą i jaskrawą chmurę otoczoną tęczą, utworzoną przez oślepiające światło, wydobywające się jakby bezpośrednio ze środka chmury.

Przystanął jakby był w transie, ale bez zdziwienia i lęku. Poczuł w sercu tak niezwykłą przyjemność i radość, że powiedział do siebie: "Cóż to słyszę i widzę? Dokąd mnie przeniesiono? W jakim miejscu świata jestem? Może zostałem przeniesiony do tego Raju rozkosznego, o którym nasi dobrzy Ojcowie mówili, że stamtąd zostaliśmy wygnani po grzechu pierworodnym, Ogrodu Kwiatów czy Niebiańskiego Świata, ukrytego przed ludzkimi oczami?" Kiedy tak stał w uniesieniu i ekstazie, śpiew ucichł, a on usłyszał, że ktoś go woła po imieniu: "Juan!" Ten słodki i delikatny głos, jakby kobiecy, wydobywający się ze świetlistej chmury, polecił mu, aby podszedł. Natychmiast posłuchał i czym prędzej pobiegł na wzgórze.

Pierwsze objawienie

W centrum jasnego światła ujrzał przepiękną dziewczynę, bardzo podobną do tej, którą oglądamy na obrazie, namalowanym według opisu podanego przez samego Indianina, zanim pojawiła się na tilmie, lub przez inne osoby; "której szaty świeciły takim blaskiem, że - jak mówił - surowe skały otaczające szczyty wzgórza wydawały się być jak oszlifowane drogocenne kamienie, oraz liście, ciernie i kaktusy amerykańskie, które tam rosły, małe i rzadkie ze względu na suchość tego miejsca, wyglądały jak garść szmaragdów, a ich pnie, gałęzie i ciernie jakby były ze szczerego złota". Nawet mała równina na szczycie wzgórza wydawała się być jaspisem zmieszanym z delikatnymi i różnymi kolorami. Dziewczyna przemówiła do niego w języku azteckim: "Mój drogi i umiłowany synu, Juanie Diego, dokąd idziesz?" Indianin odpowiedział: "Idę, szlachetna dzieweczko, do Meksyku, do dzielnicy Tlatelolco, aby wysłuchać Mszy św., którą słudzy Boży dla nas odprawiają". Kiedy ta piękna dziewczyna to usłyszała, odpowiedziała: "Wiedz o tym, o mój ukochany synu, że jestem Maryją Zawsze Dziewicą, Matka prawdziwego Boga, Dawcy Życia, Stwórcy wszystkiego, Pana Nieba i Ziemi, Który obejmuje wszystko; i jest moim pragnieniem, aby wybudowano mi świątynię w tym właśnie miejscu, w którym, jako najczulsza Matka, dla ciebie i całego twojego ludu, będę okazywać moją miłującą łaskę i współczucie, które mam dla tubylców i dla wszystkich, którzy mnie kochają i szukają, i dla wszystkich, którzy uciekać się będą pod moją ochronę i będą mnie wzywać w swoich problemach i nieszczęściach, tutaj wysłucham ich modlitw i otrę ich łzy, i będę dla nich pocieszeniem i pomocą. I aby wypełniła się moja wola, udasz się do miasta Meksyku, do siedziby biskupa, któremu powiesz, że Ja cię posłałam; i że sprawi mi tym przyjemność, jeśli wybuduje świątynię właśnie w tym miejscu. I opowiesz mu o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś. I bądź pewien, że będę bardzo wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobisz w tej mojej sprawie, a w nagrodę Ja cię wywyższę i rozsławię. Usłyszałeś, mój synu, moje pragnienie. Idź w pokoju i nie zapomnij, że wynagrodzę ci wszystkie trudy i cierpienia, które w związku z tym poniesiesz; więc na to zapracuj ze wszystkich swych sił".

Indianin upadł na twarz i powiedział: "Moja szlachetna dzieweczko i moja królowo, ja, twój pokorny sługa, pójdę natychmiast, aby spełnić twoje rozkazy. Poczekaj tutaj. Do zobaczenia!” Pożegnawszy się z wyrazami szacunku, udał się w drogę prowadzącą do miasta, schodząc ze wzgórza po zachodniej stronie. Tak jak obiecał, Juan Diego udał się prosto do miasta Meksyk, oddalonego o jedną milę od wzgórza, i wszedł do siedziby biskupa, czcigodnego Juana Zumarragi, pierwszego biskupa Meksyku. Poprosił służących, aby wezwali biskupa, mówiąc im, że chce się z nim zobaczyć i z nim porozmawiać. Nie posłuchali prośby, albo dlatego, że było za wcześnie rano, albo dlatego, że widzieli gościa tak biednego, prostego i pokornego. Musiał więc długo czekać. Wzruszeni i poruszeni jego pokorą i cierpliwością, wpuścili go. W obecności biskupa ukląkł i przekazał swoje przesłanie. "Matka Boża - powiedział - którą widziałem i rozmawiałem z samego rana, wysyła mnie", a następnie opowiedział wszystko, co widział i słyszał.

Dostojnik kościelny ze zdziwieniem słuchał tego, co mówił Indianin, ale nie wziął sobie tego do serca, uważając je za urojenie, sen lub iluzję diabła, której uległ nowo nawrócony z pogaństwa. I chociaż zadawał mu wiele pytań i uważał, że jego odpowiedzi są prawdziwe, rozsądne i konsekwentne, odprawił go, mówiąc, że może przyjść do niego ponownie po kilku dniach; że chciał dokładnie rozpatrzeć i wybadać sprawę (oraz, oczywiście, charakter posłańca) i że musi mieć czas na zastanowienie się nad tym wszystkim. Biedny Indianin opuszczał siedzibę biskupa smutny i przygnębiony, czując, że mu nie uwierzono, jak i widząc, że nie może spełnić życzeń Dziewczyny, której był posłańcem.

Drugie objawienie

Juan Diego, o zachodzie słońca tego samego dnia, wrócił do miejsca zamieszkania, którym - jak podaje tradycja - było Tolpetlac, czyli na krańcach północno-zachodnich, około 1,5 km od wzgórza. Tolpetlac w języku azteckim oznacza "skład mat trzcinowych", ponieważ prawdopodobnie jedynym zajęciem dawnych Indian tego miasta było tkanie mat z tej rośliny. Gdy tylko Indianin dotarł na szczyt wzgórza, na którym rano widział młodą dziewczynę, ujrzał ją tam ponownie, czekającą na odpowiedź na jej wiadomość. Natychmiast padł na kolana i powiedział: „Moja ukochana córeczko, moja Królowo i wielmożna Pani, zrobiłem wszystko, co kazałaś; i chociaż zobaczyłem Biskupa dopiero po długim oczekiwaniu, powtórzyłem mu wszystkie twoje słowa. Spokojnie i z uwagą mnie wysłuchał mnie, ale z jego zachowania i zadawanych pytań wywnioskowałem, że mi nie wierzy. Powiedział mi bowiem, abym przyszedł kiedy indziej, aby on mógł dokładniej przemyśleć i zbadać sprawę. Przypuszczał, że twoja prośba o zbudowanie Świątyni jest moim wymysłem lub kaprysem, a nie twoją wolą. Błagam, wyślij zamiast mnie kogoś innego - bardziej szlachetnego, wielkiego i godnego szacunku i wiary; ponieważ, jak widzisz, moja Pani, jestem tylko niskim i pokornym człowiekiem, biednym Indianinem, niezdolnym i nieodpowiednim do wypełnienia twojej prośby. Wybacz, o moja Królowo, moją śmiałość, jeśli w czymkolwiek uraziłem Waszą Wysokość i nie okazałem należnego szacunku, i nie gniewaj się na mnie z powodu takiej mojej odpowiedzi". Ta i inne rozmowy są dosłownie przetłumaczone z opowieści podawanych przez tubylców.

Święta Dziewica wysłuchała odpowiedzi Indianina z dobroduszną twarzą, a gdy tylko skończył, powiedziała: "Posłuchaj, mój umiłowany synu. Wiedz, że nie brakuje mi sług do rozkazywania ani posłańców do wysłania, ponieważ mam wielu, którzy wykonaliby moje rozkazy z wielką radością; ale ty musisz być tym, który wykona i zadba o tę sprawę: i to dzięki twoim zabiegom moje życzenie i pragnienie musi się spełnić. Więc błagam i nakazuję ci, mój synu, abyś jutro rano znów poszedł i porozmawiał z Biskupem i powiedział mu, aby zbudował dla mnie tę Świątynię, o którą proszę; i że ta, która was posyła, to Dziewica Maryja, Matka Prawdziwego Boga".

Juan Diego odpowiedział: "Nie obrażaj się za to, co powiedziałem, moja Pani i moja Królowo, gdyż z największą ochotą pójdę i z całego serca posłucham Twojego rozkazu i zaniosę Twoje przesłanie. Nie usprawiedliwiam się ani nie uważam drogi za kłopot; ale być może nie zostanę dobrze przyjęty ani wysłuchany. Lub, jeśli biskup mnie posłucha, może mi nie uwierzyć. Jednak uczynię, co mi każesz, i jutro po południu, o zachodzie słońca, będę tu na ciebie czekał i przyniosę odpowiedź, którą otrzymam od niego. A więc bądź spokojna, moja droga i chwalebna Pani. Niech Bóg cię strzeże!"

Indianin pożegnał się pokornie i ruszył do domu. Nie wiadomo, czy wyjawił to swojej żonie, czy innej osobie. Być może, zdezorientowany i zawstydzony swoim niepomyślnym jeszcze sukcesem, nie śmiał o tym mówić, dopóki nie zobaczył końca sprawy.

Następnego dnia, w niedzielę, 10 grudnia, Juan przyszedł jak zwykle do świątyni św. Jakuba z Tlatelolco, aby wysłuchać Mszy św. i pouczeń Katechizmu. Po rachunku sumienia, który ojcowie zwykli codziennie, w każdej parafii, przeprowadzać dla tubylców, udał się do biskupa; i chociaż słudzy, uważając go za namolnego, zwlekali, by powiadomić czcigodnego o jego przybyciu, w końcu wszedł i pokornie stanął przed biskupem. Ze łzami w oczach powiedział: "Nie gniewaj się i nie złość na mnie, mój Panie. Jeszcze raz widziałem tę Panią, czekającą na odpowiedź na swoją pierwszą prośbę, a ona kazała mi ponownie przyjść do Ciebie i powiedzieć Ci jeszcze raz: zbuduj jej świątynię w tym miejscu, gdzie po raz pierwszy ją ujrzałem i z nią rozmawiałem, i zapewniam cię, że jest ona Matką Jezusa Chrystusa i  Maryją zawsze Dziewicą, która mnie posyła”.

Biskup wysłuchał go bardzo uważnie, ale aby się upewnić, zasypał go wieloma pytaniami, sprawiającymi wrażenie, jakby chciał dobrze zapamiętać, co Juan Diego powiedział o wyglądzie, ubiorze, słowach i innych znakach, które Pani mu przekazała. Chociaż zauważył już, że ten prosty Indianin nie mógł sobie tego wszystkiego wymyślić, to jednak, aby nie być posądzonym o łatwowierność, powiedział do niego: "Twoje słowa nie są wystarczające, aby wykonać to, o co prosisz, więc powiedz pani, która cię posłała, aby dała ci jakiś znak, po którym poznam, że to Matka Boża cię posyła i chce, abym zbudował Jej Świątynię". Indianin natychmiast zapytał: "Jakiego chcesz znak?" Wielebny, widząc postawę Indianina, który bez wahania zapytał o rodzaj znaku, zaczął działać w tej sprawie. Wezwał dwóch domowników i przemawiając do nich w języku kastylijskim, którego Indianin nie rozumiał, polecił im śledzić tego człowieka, ale tak, żeby on tego nie zauważył. Mieli go pilnie obserwować, szczególnie w miejscu, gdzie powiedział, że widział Najświętszą Maryję Pannę, i zwrócić uwagę, czy i z kim rozmawia. Później mieli zdać relację ze swoich obserwacji. Następnie odprawił Indianina, a słudzy, wykonując rozkazy, poszli za nim bez jego wiedzy.

Gdy tylko Juan Diego dotarł do mostu nad strumieniem, który płynie u podnóża wzgórza, zniknął z oczu swoich zwolenników. Chociaż szukali go dokładnie dookoła i na wzgórzu, nie mogli go znaleźć. Uznając go za oszusta, kłamcę i czarnoksiężnika, wrócili pełni gniewu i donieśli o wszystkim Biskupowi, prosząc go, aby nie wierzył Indianinowi, ale surowo go ukarał, gdyby wrócił ze swoimi kłamstwami.

Trzecie objawienie

Kiedy tylko Juan Diego dotarł na szczyt Tepeyac, ponownie znalazł Panią czekającą na jego odpowiedź. Indianin z pokorą, jak poprzednio, zwrócił się do niej: "Wypełniłem twoje polecenie. Ponownie widziałem biskupa i przekazałem twoje przesłanie, a po wielu pytaniach, które mi zadał, powiedział, że moja prosta opowieść nie była wystarczająca, aby podjąć decyzję w tak poważnej sprawie i zażądać od ciebie znaku (potwierdzenia), dzięki któremu będzie pewny, że to ty mnie posyłasz i że jest twoją wolą, aby zbudował ci tutaj świątynię.

Pani w miłych słowach wyraziła mu swoją wdzięczność za zainteresowanie i trud, jaki ponosi, i kazała mu przyjść następnego dnia w to samo miejsce, a da mu znak, aby Biskup uwierzył. Obiecał, że wróci i poszedł do domu.

Następny dzień, poniedziałek, 11 grudnia, minął, a Juan Diego nie mógł wrócić na wzgórze, ponieważ po powrocie do domu zastał swojego wujka Juan Bernardino, którego kochał bardzo czule i traktował jak własnego ojca, ciężko chorego na złośliwą febrę, zwaną przez tubylców Cocoliztli. Udał się więc do znachora, aby dostać jakieś lekarstwo. Wrócił z lekarzem Indianinem, który dał wujowi lekarstwo, jednak stan pacjenta stale się pogarszał. W nocy Juan Bernardino, czując się bardzo źle, zawołał siostrzeńca i poprosił go, aby wyruszył wcześnie rano, przed świtem, i udał się do klasztoru św. Jakuba z Tlatelolco i powiedział jednemu z ojców, aby przyszedł i udzielił mu Sakramentów Świętych, bo czuł, że umiera.

Wczesnym rankiem, 12 grudnia, Juan Diego udał się po księdza, a gdy chciał minąć wzgórze zwykłą drogą po wschodniej stronie, przypomniał sobie, że nie przyszedł dzień wcześniej, jak obiecał Pani, która miała dać mu "znak". Pomyślał, że jeśli pójdzie do miejsca, w którym ją spotkał, dość, że zostanie skarcony, to jeszcze opóźni się jego pilna sprawa. Dlatego w swojej prostocie sądził, że idąc inną drogą po drugiej stronie, ta Pani nie zobaczy go ani nie zatrzyma; a kiedy zajmą się jego wujem, wróci, aby błagać Panią o przebaczenie, pokornie przyjmie jej naganę i zaniesie "znak" Czcigodnemu Biskupowi. Tak też zrobił. Kiedy przechodził obok źródła, z którego wypływała woda u podnóża góry, i skręcał na właściwą drogę, oto przed nim znów stała Najświętsza Dziewica.

Czwarte objawienie

Indianin ujrzał, jak schodzi ku niemu, otoczona białym obłokiem, w aureoli i blasku, jak za pierwszym razem, kiedy się pojawiła. Rzekła do niego: "Dokąd idziesz, mój synu, i co za drogę dziś obrałeś?" Indianin padł na kolana i cały zmieszany, zawstydzony i drżący, odpowiedział: "Moja ukochana i moja pani, dzień dobry! Bądź pozdrowiona! Wszystko dobrze? Nie gniewaj się z powodu moich słów. Wiedz zatem, moja Królowo, że twój sługa, a mój wuj, jest bardzo chory na ciężką i śmiertelną chorobę; jest bardzo słaby i umierający, a ja spieszę się do świątyni Tlatelolco po księdza, aby go przygotować na śmierć, bo jak dobrze wiesz, wszyscy umrzemy. Jak tylko to uczynię, powrócę, aby wykonać twoje rozkazy. Przebacz mi, proszę, moja Królowo, i miej trochę cierpliwości, bo nie odmawiam wykonania twego rozkazu, danemu twemu pokornemu słudze, ani nie szukam wymówki. Jutro na pewno tu będę.

Najświętsza Panna wysłuchała jego przeprosin z bardzo życzliwym obliczem i odpowiedziała mu w ten sposób: "Wysłuchaj mnie teraz, mój synu; nie denerwuj się ani nie dręcz się niczym; nie bój się żadnej choroby, wypadku ani bólu. Czyż Ja nie jestem twoją matką? Czyż nie jesteś pod szczególną moją ochroną? Czyż nie jestem życiem i zdrowiem? Czyż nie jesteś pod moją opieką? Czyż nie jestem za ciebie odpowiedzialna? Czy chcesz czegoś innego? Nie martw się chorobą twego wuja; on nie umrze na tę chorobę, ale bądź pewien, że już wyzdrowiał”. I tak było, jak się później okazało.

Kiedy Juan Diego usłyszał te słowa, zadowolony i pocieszony, powiedział: "Potem, moja umiłowana Królowo, poślij mnie natychmiast do Czcigodnego Biskupa i daj mi znak, który mi obiecałaś, aby uwierzył". Najświętsza Panna odpowiedziała mu: "Wejdź, mój najdroższy, umiłowany synu, na szczyt wzgórza, gdzie pierwszy raz mnie ujrzałeś i przemówiłeś, i pozbieraj róże, które tam znajdziesz. Zbierz je w swój płaszcz, przynieś je do mnie, a powiem ci, co masz zrobić i powiedzieć". Indianin usłuchał, nie czyniąc żadnych uwag, chociaż wiedział na pewno, że na tej grupie szorstkich skał nigdy nie rosły ani nie wyrosną żadne kwiaty ani żadna roślina. Dotarł na szczyt i znalazł tam piękny ogród róż kastylijskich, świeży i pachnący, z poranną rosą; i zebrawszy ich w swoją tilmę lub płaszcz, jak to czynili tubylcy, zaniósł je do Najświętszej Dziewicy. Czekała Ona na niego u stóp drzewa, które tubylcy nazywają Quanzabault (co w języku Indian oznacza "Drzewo Pajęczyn"). Jest to dzikie drzewo, które nie owocuje, a rosną na nim tylko białe kwiaty we właściwym czasie. Wtedy Indianin padł na twarz przed Najświętszą Dziewicą i pokazał Jej róże. Ona, biorąc je wszystkie w rękę, jakby chciała ułożyć z nich bukiet, włożyła je do płaszcza, który Indianin trzymał przed nią rozpięty, i rzekła do niego: "To jest znak, który dasz biskupowi i powiesz mu, że przez to zrobi to, co rozkażę. I uważaj, mój synu, na to, co ci powiem. pokładam w Tobie ufność. Nie pokazuj nikomu w drodze, co niesiesz, ani nie otwieraj swojego płaszcza, dopóki nie znajdziesz się w obecności biskupa. Powiedz mu wszystko, co teraz widziałeś i słyszałeś, a on nabierze odwagi i zbuduje moją Świątynię". To powiedziawszy, pożegnała się z nim. Uradowany i szczęśliwy z nadziei, że w końcu uwierzą jego słowom, Indianin wyruszył do miasta, niosąc róże bardzo ostrożnie, spoglądając na nie od czasu do czasu po drodze i ciesząc się ich pięknym zapachem.

Objawienie Cudownego Wizerunku

Juan Diego przybył ze swoją ostatnią wiadomością do rezydencji biskupiej i chociaż błagał kilku służących, aby pozwolili mu zobaczyć się z biskupem, przez długi czas nie mógł się doczekać spełnienia swojej prośby. Słudzy, rozgniewani jego natarczywością, zauważyli, że coś niesie w płaszczu. Zastanawiali się i chcieli zobaczyć, co to jest, i chociaż wzbraniał się, jak mógł, udało im się zobaczyć, że niósł róże. Widząc ich piękno, próbowali je zabrać, ale to im się nie udało. Były jak namalowane lub wplecione w płaszcz. Powiedzieli o tym Biskupowi i Indianin został wpuszczony do jego rezydencji. Wiernie przekazał swoje przesłanie i dodał: "Oto znak, który chciałeś, a który pani Tobie posyła"; i poluzował dolny brzeg płaszcza, róże spadły na podłogę, a oto na płaszczu ukazał się wizerunek Najświętszej Maryi Panny.

Wielce zaskoczony i zdumiony, Czcigodny Biskup kontemplował cud: róże - świeże, pachnące i mokre od rosy, jakby właśnie wycięte z krzaka, w środku zimy, z jałowej skały; i cudowny Obraz - odbity na prymitywnym i szorstkiej odzieży, utkanej z włókna drzewa palmowego. Zwołał wszystkich domowników, oddał Obrazowi największy szacunek i cześć, rozwiązał dwa górne rogi zza szyi Indianina i umieszczając go na razie w swojej prywatnej kaplicy, padł na kolana i dziękował Bogu i Jego chwalebnej Matce.

Czcigodny Biskup zatrzymał Indianina w swojej rezydencji z czcią i szacunkiem, a następnego dnia poszedł z nim zobaczyć miejsce, które Najświętsza Dziewica wybrała na swoją Świątynię. Będąc tam, Indianin pokazał miejsca, w których Ją widział i rozmawiał z Nią, a następnie poprosił, aby mógł wrócić do domu i spotkać się ze swoim wujem, Juanem Bernardino.

Piąte objawienie

Gdy Juan Bernardino ujrzał nadchodzącego siostrzeńca w towarzystwie Hiszpanów, oddających mu honory zapytał, co to się stało. Juan Diego opowiedział mu o spotkaniu z Czcig. Biskupem; jak Najświętsza Dziewica zapewniła go o wyzdrowieniu; a opowiedziawszy godzinę, o której powiedziała, że jest zdrowy, Juan Bernardino zapewnił go, że właśnie o tej samej godzinie ukazała mu się również ta dziewczyna, która opisał; że go uzdrowiła i powiedziała, że jej się podoba, aby w miejscu, które widział jego siostrzeniec, zbudowano Świątynię, a także, aby Jej wizerunek został nazwany obrazem Matki Bożej z Guadalupe. Nie podała mu żadnego powodu, dla którego miałoby tak być. Słudzy Czcig. Biskupa usłyszeli dwóch Indian i natychmiast przyprowadzili ich przed jego oblicze. Zbadał bardzo dokładnie Juana Bernardino pod kątem jego choroby, tego, jak został wyleczony, jak wyglądała Pani, jak była ubrana, i zweryfikowawszy prawdę, zabrał ich obu do swojego pałacu.

Wieść o cudzie rozeszła się już po całej okolicy, a ludzie tłumnie przybywali ze wszystkich stron, aby zobaczyć i oddać cześć cudownemu obrazowi. Widząc to, Czcig. Biskup wziął cudowny obraz i umieścił go nad głównym ołtarzem swojej prokatedry, gdzie wszyscy mogli go czcić, podczas gdy oni budowali duży kościół w miejscu wskazanym przez Juana Diego i do którego ten wizerunek został później przeniesiony w procesji. ustanowiono także uroczystość, która jest obchodzona do dnia dzisiejszego.

Oto przekaz tradycji, bez żadnych upiększeń; zwiera w sobie taką prawdę, że jakiekolwiek dodatkowe opowieści będą albo fałszywe, albo apokryficzne; a jest to precyzyjna, zwięzła i wierna forma, w której piszą i opowiadają najbardziej inteligentni Indianie i historycy tamtych czasów.

Sister Gabriel OP, 1900 - catholicharboroffaithandmorals.com (tłum. MARYJNI.PL)