Życiorys
Maksymilian Maria Rajmund Kolbe - święty Kościoła katolickiego, męczennik, misjonarz, franciszkanin konwentualny (OFMConv), wielki apostoł Niepokalanej, założyciel Rycerstwa Niepokalanej (MI) oraz twórca Niepokalanowów w Polsce i w Japonii.
Postać św. Maksymiliana i jego dziedzictwo MI - są ciągle źródłem inspiracji i nieustannie w duchu profetycznym wskazują drogę do przebycia.
Miłość do człowieka, którą Ojciec Maksymilian praktykował w całym życiu i w chwili ofiary z życia za brata w hitlerowskim obozie śmierci, jest realizacją Ewangelii:
Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.
Czyn Maksymiliana zawsze jest i będzie nauką dla człowieka, że nienawiść niszczy, a tylko miłość jest siłą twórczą i gwarantem wolności.
Rajmund Kolbe urodził się w Zduńskiej Woli, wychował się w Łodzi i w Pabianicach. Jego rodzice, Juliusz Kolbe i Maria z domu Dąbrowska, pochodzili z rodzin tkackich.
Juliusz poślubił Mariannę 5 października 1891 r. w Zduńskiej Woli. Z ich małżeństwa narodziło się pięciu synów: Franciszek (25.07.1892 w Zduńskiej Woli), Rajmund (08.01.1894 w Zduńskiej Woli), Józef (29.01.1896 w Łodzi), Walenty (01.11.1897 w Pabianicach) i Antoni (19.05.1900 w Pabianicach).
Drugi syn Juliusza i Marianny został ochrzczony w kościele Wniebowzięcia NMP w Zduńskiej Woli 8 stycznia 1894 r. i otrzymał imię Rajmund.
Krótko po narodzinach Rajmunda Kolbowie przenieśli się do miasta Łodzi, jednak uznali, że to rozrastające się miasto nie jest odpowiednim środowiskiem rozwoju dla dzieci. Zamieszkali więc w miejscowości Jutrzkowice, która niebawem stała się częścią miasta Pabianice. Otworzyli sklep z artykułami codziennego użytku. Dając często towar na kredyt i wspierając uboższych od siebie, zbankrutowali. Wrócili do tkactwa. Aż siedem razy zmieniali mieszkanie i parokrotnie rodzaj pracy. Najdłużej pracowali w fabryce wyrobów bawełnianych Kruschego-Endera.
Kolbowie bardzo dbali o wychowanie swoich synów i pragnęli ich wykształcić. Walenty i Antoni zmarli w wieku niemowlęcym. Franciszek został zapisany do szkoły handlowej, w nadziei, że może zostanie kapłanem. Rajmund, dzięki społecznie nastawionego pabianickiego aptekarza Kotowskiego, oraz wsparciu ks. Włodzimierza Jakowskiego (który uczył go łaciny), także stał się uczniem Gimnazjum Handlowego, jedynej wówczas w Pabianicach szkoły średniej.
Kiedy Rajmund miał około 10 lat, być może był to 1906 r., objawia mu się Najświętsza Maryja Panna, która trzymała w rękach dwie korony: białą (symbol czystości) i czerwoną (symbol męczeństwa). To wydarzenie tak opisuje Marianna Kolbe:
Jednego razu coś mi się u niego nie podobało i powiedziałam mu: Mundziu, nie wiem, co z ciebie będzie.
Potem już o tym nie myślałam, ale zauważyłam, że dziecko to zmieniło się do niepoznania. (...) W ogóle w całym swym zachowaniu się był on ponad swój wiek dziecinny, zawsze skupiony, poważny, a na modlitwie zapłakany.
Byłam niespokojna, czy czasem nie jest chory, więc pytałam się go: Co się z tobą dzieje? Zaczęłam więc nalegać. Mamusi musisz wszystko opowiedzieć. Drżący ze wzruszenia i ze łzami mówi mi: Jak mama mi powiedziała, "co to z ciebie będzie", to ja prosiłem Matkę Bożą, żeby mi powiedziała, co ze mnie będzie. I potem, gdy byłem w kościele, to znowu Ją prosiłem. Wtedy Matka Boża pokazała mi się, trzymając dwie korony: jedną białą, a drugą czerwoną. Z miłością na mnie patrzała i spytała, czy chcę te korony? Biała znaczy, że wytrwam w czystości, a czerwona, że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i zniknęła.
W 1907 r. 13-letni Rajmund podjął naukę w Małym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów we Lwowie. Po jego ukończeniu zdecydował się wstąpić do zakonu franciszkanów konwentualnych (1910). Wraz z habitem otrzymał imię Maksymilian. Współbracia podziwiali jego gorliwość zakonną. Jako kleryk czuł w sobie wezwanie do walki dla Niepokalanej, ale wtedy jeszcze nie rozumiał, o jaką walkę chodziło. Zrozumiał to dopiero w Rzymie, dokąd na dalsze studia wysłali go przełożeni zakonni. Był tam siedem lat (1912-1919).
Składając uroczyste śluby zakonne 1 lutego 1914 r., Maksymilian przyjął imię Maria. W czasie studiów filozoficzno-teologicznych coraz bardziej ogarnia go pragnienie służby dla Niepokalanej. Poruszony gwałtownymi wystąpieniami przeciwko papieżowi, które miały miejsce na ulicach Rzymu w 1917 r., wraz z kilkoma współbraćmi zakłada stowarzyszenie kościelne pod nazwą Militia Immaculatae, zwane w Polsce Rycerstwem Niepokalanej.
22 kwietnia 1915 r. Uniwersytet Gregoriański Ojców Jezuitów wystawił 21-letniemu Maksymilianowi Marii dyplom doktorski z filozofii., a doktorat z teologii uzyskał na Wydziale Teologicznym Ojców Franciszkanów "Seraphicum" 22 lipca 1919 r. 28 kwietnia 1918 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk kard. Basilio Pompilja w kościele św. Andrzeja della Valle. Mszę św. prymicyjną odprawił w kościele św. Andrzeja delle Fratte, gdzie miało miejsce nawrócenie, dzięki Cudownemu Medalikowi, Żyda Ratisbonne'a.
23 lipca 1919 r. Ojciec Maksymilian wyjechał z Włoch i udał się do Polski.
Po powrocie do Polski o. Maksymilian oddał się bez reszty pracy duszpasterskiej. Niemal od razu zorganizował pierwsze koła MI. Ze względu na wzrastającą liczbę osób zapisanych w szeregi MI, w styczniu 1922 r. wydał pierwszy numer czasopisma "Rycerz Niepokalanej".
Można podziwiać gorliwość o. Maksymiliana i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że był to człowiek poważnie chory na gruźlicę i dawano mu niewiele lat życia. Był po prostu niezdatny do pracy, ani jako profesor w seminarium, ani jako kaznodzieja, a nawet jako kapłan. Przełożeni wysyłali go kilkakrotnie na wypoczynek, do sanatorium. Zakazali mu nawet zajmować się Rycerstwem i "Rycerzem". Mógł działać jedynie jako zwykły członek.
W 1927 r. w Teresinie pod Warszawą założył klasztor-wydawnictwo Niepokalanów. Kiedy po dziesięciu latach Maksymilian został ponownie przełożonym, Niepokalanów był największym katolickim klasztorem na świecie, który liczył ponad 700 mieszkańców.
Pomimo rozkwitu Niepokalanowa, zostawiając swe plany o bajecznym rozmachu w rękach braci, Ojciec Maksymilian wraz z kilkoma braćmi wyjechał do Azji, by tam zakładać kolejne Niepokalanowy i wydawać "Rycerza". W kwietniu 1930 r. dotarł do Japonii, gdzie przyjęty życzliwie przez biskupa Nagasaki, nie znając języka, już w maju wydał po japońsku pierwszy numer "Rycerza". Wkrótce na peryferiach miasta wybudował klasztor, który nazwał Ogrodem Niepokalanej. Praca misyjna niepokalanowskich misjonarzy zaowocowała nawróceniami, chrztami i powołaniami zakonnymi. Stąd niebawem powstały tam Małe Seminarium, nowicjat i studium filozoficzno-teologiczne. Japoński "Rycerz Niepokalanej" osiągnął nakład 50 tys. egz.
W 1936 r. przełożeni odwołali o. Maksymiliana do Polski. Był to czas największego rozkwitu polskiego Niepokalanowa. Żyło tam 800 zakonników. "Rycerz Niepokalanej" wydawany był w 750 tys. egz., osiągnąwszy nawet jednorazowo nakład 1 mln. Rycerstwo Niepokalanej rozszerzało się na całym świecie.
Ojciec Maksymilian wszystko chciał użyć dla Niepokalanej - wszelkie zdobycze techniki, które według niego powinny najpierw służyć dobru. W 1936 r. pojechał na pierwszy pokaz telewizji do Berlina, by w przyszłości również i tę użyć dla chwały Bożej.
W Niepokalanowie w 1938 r. była już radiostacja. Powstał "Mały Dziennik" - katolickie pismo codzienne na całą Polskę, który drukowali bracia w Niepokalanowie. Cały ten rozpęd zatrzymała wojna we wrześniu 1939 r.
Ojciec Maksymilian przyjął nowe warunki z heroicznym poddaniem się woli Bożej. Otworzył bramy klasztoru dla uciekinierów, rannych, chorych, głodnych, chrześcijan i Żydów. Oświadcza: "Jesteśmy gotowi oddać życie za nasze ideały". Niemcy zdawali sobie sprawę z ogromu siły duchowej płynącej z Niepokalanowa. Nic zatem dziwnego, że już we wrześniu o. Maksymilian został wywieziony z braćmi do obozów na tereny Niemiec. Został zwolniony z obozu w Ostrzeszowie w uroczystość Niepokalanego Poczęcia.
We wszystkim widział miłosierną dobroć Niepokalanej. Po powrocie napisał list ogólny do braci przebywających poza klasztorem.
17 lutego 1941 r. został aresztowany przez gestapo i przewieziony na Pawiak, a 28 maja do Auschwitz. Z obozu napisał swój ostatni list do Marianny Kolbe.
Wielu zapamiętało go jako człowieka pełnego wiary, wewnętrznego pokoju. Więźniowie mówili o nim:
Umacniał nasze dusze i sprawiał, że mieliśmy więcej ufności w Bogu i osłabiał nasz lęk przed śmiercią...
Pamiętam jak mówił: Ja nie boję się śmierci; boję się grzechu. Zachęcał nas, aby nie bać się śmierci i aby mieć na sercu zbawienie naszych dusz. Mówił, że jeśli nie będziemy obawiać się niczego, oprócz grzechu, modląc się do Chrystusa i szukając wstawiennictwa Maryi, poznamy pokój. Potem ukazywał nam Chrystusa, jako jedyne pewne oparcie i jedyną pomoc, na którą mogliśmy liczyć.
Widzieliśmy jak on sam oddawał całe swoje życie, przeżywane w obozie koncentracyjnym, w ręce Boga: całkowicie się mu powierzał, miłując Chrystusa i Matkę Bożą ponad wszystko i przekonywał nas poprzez tę miłość. Naprawdę wydawało się, że nie ma większej siły od tej, która od niego emanowała.
Pod koniec lipca 1941 r. z obozu uciekł jeden z więźniów. W odwet za tę ucieczkę Niemcy wybrali dziesięciu ludzi na śmierć głodową.
Jednym z wybranych na śmierć był Franciszek Gajowniczek, który rozpaczał, że zostawi żonę, dzieci. Wtedy z szeregu wyszedł o. Maksymilian i zgłosił się na śmierć za niego. Tak o tym wspomina sam Gajowniczek:
Nieszczęśliwy los padł również na mnie. Ze słowami: Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam - udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci głodowej. Te słowa słyszał o. Maksymilian Kolbe. Wyszedł z szeregów, zbliżył się do "Lagerfuhrera" Fritzscha i usiłował ucałować jego rękę. Fritzsch zapytał tłumacza: Czego życzy sobie ta polska świnia? O. Kolbe wskazując ręką na mnie, wyraził swoją chęć pójścia za mnie na śmierć. Fritzsch ruchem ręki i słowem niech wyjdzie, kazał mi wystąpić z szeregu skazańców, a moje miejsce zajął o. Maksymilian Kolbe. Za chwilę odprowadzono ich do celi śmierci, a nam kazano rozejść się na bloki...
Ostatnie dni w bunkrze głodowym były największym świadectwem miłości:
W bunkrze znajdował się o. Kolbe do naga rozebrany i czekał na śmierć głodową. Zaduch był straszny, posadzka cementowa, tylko wiadro na potrzeby naturalne. Ojciec Kolbe nigdy nie narzekał. Głośno się modlił tak, że i jego współtowarzysze mogli go słyszeć i razem z nim się modlić.
Z celi, w której znajdowali się ci biedacy, słyszano codziennie głośne odprawianie modlitw, różańca i śpiewy, do których przyłączali się też więźniowie z sąsiednich cel.
Umarł po dwóch tygodniach zgładzony zastrzykiem fenolu. Ojciec Kolbe umiał pocieszyć ludzi. Współwięźniowie narzekali i w rozpaczy krzyczeli i przeklinali. Po jego słowach uspokajali się. Gdy miałem jego ciało z celi wynieść, siedział na posadzce oparty o ścianę i miał oczy otwarte. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Wzrok o. Kolbe był zawsze dziwnie przenikliwy. SS-mani go znieść nie mogli i krzyczeli: Patrz na ziemię, nie na nas! Pewnego razu podziwiając jego męstwo za życia mówili między sobą: Takiego klechy jak ten nie mieliśmy tu jeszcze. To musi być nadzwyczajny człowiek.
Maksymilian Kolbe zmarł 14 sierpnia 1941 r. dobity zastrzykiem fenolu. Jego ciało zostało spalone w krematorium następnego dnia.
Papież Paweł VI ogłosił 17 października 1971 r. Ojca Maksymiliana Marię błogosławionym wyznawcą. Polskie władze państwowe 22 marca 1972 r. odznaczyłī go pośmiertnie Złotym Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari, a tym samym włączyłī go do grona najwspanialszych Polaków - bohaterów. Papież Jan Paweł II 10 października 1982 r. zaliczył Ojca Maksymiliana do grona świętych męczenników Kościoła katolickiego i nazwał go męczennikiem miłości.