Józef z Kupertynu, św.
Św. Józef z Kupertynu - patron studentów, lotników. W jego życiu Matka Boża kilkakrotnie interweniowała. W dzieciństwie został za Jej przyczyną uzdrowiony z ciężkiej choroby. Przed święceniami diakonatu w przejściu ostatnich egzaminów pomogła mu Maryja, wskazując fragment Pisma Świętego, z którego potem był pytany.
Józef Maria Desa urodził się w Kupertynie (Copertino) 17 czerwca 1603 r. W wieku 7 lat zapadł na ciężką chorobę, z której został cudownie uzdrowiony dzięki żarliwej modlitwie do Matki Bożej.
Już jako mały chłopiec modlił się w sposób nie tylko nad wiek dojrzały, ale też wyjątkowy. Często wpadał w stan wzruszenia, zachwytu i kontemplacji.
W 1620 r. rozpoczął nowicjat u kapucynów, ale po 8 miesiącach został wydalony. W 1621 r. wstąpił do franciszkanów konwentualnych do klasztoru S. Maria della Grottella.
Św. Józef z Kupertynu wstąpił do franciszkanów jako brat, potem jednak postanowił zostać także kapłanem. W 1628 r. przyjął święcenia kapłańskie.
W czasie przygotowania do kapłaństwa napotkał wiele trudności w nauce. Pomimo tego, iż potrafił czytać, studia wydawały mu się nie do przejścia. Szczególnym problem stanowił dla niego język łaciński. Musiał wiele godzin spędzać przy książkach tak, iż prosił swoich współbraci, by odstępowali mu swoje świece, aby mógł uczyć się nawet w nocy.
Biografowie wspominają, że przed święceniami diakonatu w przejściu ostatnich egzaminów pomogła mu Maryja, wskazując fragment Pisma Świętego, z którego potem był pytany. Nauczył się na pamięć najkrótszej w całym roku perykopy ewangelijnej, jaką Kościół wyznacza na święta maryjne. Była to perykopa o kobiecie, która woła spośród tłumu do Jezusa: Błogosławione łono, które Cię nosiło, a Jezus odpowiada: Błogosławieni, którzy słuchają Słowa Bożego i zachowują je.
Natomiast przed święceniami kapłańskimi bp Castro zaniechał odpytywania części kandydatów, dzięki czemu Józef otrzymał święcenia.
Św. Józef zasłynął z cudów i "latania": w czasie modlitwy unosił się w powietrzu (dlatego jest patronem lotników). W stan zachwycenia i kontemplacji wprawiał go dźwięk dzwonów kościelnych, widok obrazów religijnych, zapach kadzidła, wymawiane imię Chrystusa, Maryi lub świętych. To zachwycenie było niekiedy tak intensywne, że Józef w czasie modlitwy lewitował, czyli unosił się nad ziemię. Z tego stanu mogło go wyprowadzić jedynie polecenie przełożonego. Istnieje siedemnaście udokumentowanych przypadków lewitacji Józefa.
Przybywali do niego po radę "możni tego świata", osoby świeckie, dostojnicy kościelni. Wśród nich znaleźli się również liczni książęta i monarchowie. To właśnie św. Józef z Kupertynu, który był gorącym czcicielem Maryi, doradził królowi Janowi Kazimierzowi, by w dramatycznym dla historii Polski okresie potopu szwedzkiego powierzył kraj Matce Bożej.
W 1638 r. posądzony o mesjanizm stanął przed Świętym Oficjum. Został jednak oczyszczony z zarzutów. Został jednak przeniesiony z Kupertynu do Asyżu. Do Kupertynu wrócił dopiero po 19 latach.
Zmarł 18 września 1663 r. W 1753 r. został ogłoszony błogosławionym, a w 1767 świętym. Jego wspomnienie obchodzimy w dzień jego śmierci, tj. 18 września.
350. rocznica błogosławionej śmierci
św. Józefa z Kupertynu
"Upodabniając się do Jego śmierci" (Flp 3,10)
Najdrożsi Bracia, niech Pan was obdarzy pokojem.
Dnia 17 września 2013 r. rozpoczął się Jubileusz 350. rocznicy śmierci naszego współbrata Józefa z Kupertynu. Tego samego dnia w Ozimo, Prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. Angelo Amato otworzył uroczyście drzwi naszej bazyliki poświęconej św. Józefowi; w tym samym czasie, w Kupertynie, ja osobiście rozpocząłem uroczyste obchody z udziałem rzeszy wiernych, którzy wołali: "Nasz św. Józefie, wstawiaj się za nami!".
W ten sposób rozpoczęły się obchody Roku Jubileuszowego, roku Łaski, w czasie którego, z woli Matki Kościoła, udzielony został odpust zupełny, który można uzyskać każdego dnia aż do zakończenia obchodów Jubileuszu, które nastąpi 18 września 2014 r.
W tym czasie jesteśmy wezwani do odkrycia na nowo życia i duchowości naszego Świętego. Potrzebujemy odświeżenia doświadczeń, które stanowią podstawę naszej historii; bez świadomości skąd przychodzimy, nie możemy budować solidnych podstaw dla naszej przyszłości. Święty Józef z Kupertynu jest z pewnością jednym z naszych "mistrzów", którzy odsyłają nas do pierwotnego i oryginalnego doświadczenia naszych założycieli - świętego Franciszka i świętej Klary z Asyżu.
Stańmy duchowo przed urną, która zawiera doczesne szczątki naszego Świętego współbrata. Dokonajmy w ten sposób małej pielgrzymki duchowej, która pozwoli nam dostrzec to, co wewnętrznie o Chrystusie ukazuje nam zewnętrzne ubóstwo naszego Świętego. Bez wątpienia obudzi się w nas pragnienie, aby udać się w rzeczywistej pielgrzymce do jego grobu.
Transitus
Przede wszystkim powinniśmy zatrzymać się na refleksji nad tym, co celebrujemy, co dla nas dzisiaj oznacza śmierć naszego Świętego współbrata, która miała miejsce 18 września 1663 r. Jako chrześcijanie nie świętujemy końca życia ziemskiego, lecz początek nowego życia w Chrystusie; Zmartwychwstały prowadzi ze sobą tych, którzy Mu służyli i miłowali Go (J 12,16; 17,24).
Patrząc na św. Józefa z Kupertynu chcemy włączyć się coraz pełniej w tajemnicę śmierci i zmartwychwstania naszego Pana Jezusa Chrystusa. Dar, który otrzymaliśmy na chrzcie św., który potwierdziliśmy naszą profesją zakonną, staj się rzeczywistością, którą możemy się dzielić, w oparciu o doświadczenie naszego świętego Współbrata. Ten, który doświadczył krzyża i odrzucenia ze strony ludzi, przeżywa najwznioślejsze chwile chwały Zmartwychwstałego.
Świadkowie opowiadają, że w swej ostatniej godzinie o. Józef miał twarz jaśniejącą uśmiechem i nieziemską słodyczą; niewidziane dotąd światło okalało jego oblicze, które teraz stało się obliczem nowego człowieka, chociaż nadal przebywał na ziemi. Tych zjawisk, o których opowiedzieli nam jemu współcześni, nie da się wyjaśnić jedynie naturą ludzką, która w chwili śmierci niemalże "otwiera się", by przyjąć dopełnienie się swojej ziemskiej wędrówki. Józef Desa doszedłszy do kresu swego życia nie jest już tylko wojownikiem dla Pana, lecz staje się tym, który przyjmuje światło Zmartwychwstałego i staje się jego częścią, dostrzegalną także dla ludzkich oczu.
Jego charakter uważano zawsze za "trudny". Maska pośmiertna jego twarzy nosi rysy, które my, "nowocześni", określamy jako surowe, szorstkie, która nie odzwierciedla idei "spokojnego i pogodnego" zawierzenia kogoś, kto wie, że jest w rękach Ojca. Przypomnijmy, że ostatnie badania jego relikwii ukazały oblicze bardziej spokojne i złagodzone; prawdopodobnie ciężar samego gipsu nie oddał z "fotograficzną dokładnością" wyrazu twarzy, tak jak można by to było uzyskać przy zastosowaniu obecnych technik.
Poza tymi wszystkimi elementami, powinniśmy w św. Józefie uchwycić przede wszystkim jego szczególną przejrzystość w Chrystusie. Przy końcu swych dni nie był człowiekiem, który tylko odzwierciedlał oblicze, lecz stał się samym Obliczem Tego, którego umiłował tak żarliwie. Śmierć, tak jak dla naszego Założyciela św. Franciszka, nie jest widmem zniszczenia i rozdarcia, które powodują lęk i trwogę, lecz siostrą, którą się wychwala wraz z całym stworzeniem.
Tym bardziej dla naszego Świętego odejście z tego świata staje się wyzwoleniem od więzów, które łączą go z ziemią; już go nie ograniczają prawa natury i ludzi, lecz jako człowiek, który doświadczył choroby i więzienia, wchodzi zupełnie wolny w tajemnicę Boga, którego wielokrotnie w zachwycający sposób kontemplował. Tam, gdzie wcześniej wznosił się całym sobą, by obejmować Umiłowanego, teraz żyje w relacji z Nim, w pełni, bez ludzkich ograniczeń.
Nowe życie po śmierci jest trudne do zaproponowania naszym współczesnym, chorym - wielokrotnie skażonym teraźniejszością ukierunkowaną na samą siebie, i rozumianą jako chwila, którą trzeba natychmiast wypełnić mnóstwem rzeczy dostępnych od zaraz. Święty Józef ukazuje nam to, czym będziemy konkretnie, nie w teorii, ale w bezpośrednim doświadczeniu.
Zatrzymajmy się na kontemplacji oblicza św. Józefa z Kupertynu, odnajdźmy w nim znaki trudu kroczenia za Chrystusem, a jedocześnie zwierciadło tego Chrystusa, który zwyciężył śmierć i dał nam życie na wieki.
Prymat Boga
Przy doczesnych szczątkach św. Józefa z Kupertynu, skupmy naszą uwagę na tym, co realizował, a co my stawiamy na pierwszym miejscu w naszej formacji ustawicznej. Nie był uważany za mistrza, a jednak doświadczał "prymatu Boga" osobiście, na własnej skórze, mimo iż jego współbracia oceniali go jako fantastę.
Pragnienie Boga było dla św. Józefa żywą i żywotną rzeczywistością, która go przepełniała. My wielokrotnie staramy się jedynie przybliżyć do natchnień Ducha Świętego; nasz Święty natomiast oddychał obecnością i działaniem Boga. Nie musiał się wysilać, by odnaleźć w sobie Obecność, lecz żył Nią jako rzeczywistością, która go popychała do zanurzenia się w głębokości kontemplacji misterium Boga.
Nie myślmy, że wszystko to dokonało się łatwo i bez cierpienia. Z niezliczonych świadectw wiemy, że (na przykład) podczas celebracji eucharystycznych unosił się fizycznie, jednocząc się mistycznie z realną obecnością Syna Bożego, porywany przez Ducha do miejsc, o których nie możemy wiedzieć, ani ich poznać. To cudowne doświadczenie było jednak dla niego źródłem osobistego krzyża, który niósł dzień po dniu.
Ludzie jemu współcześni z jednej strony zachwycali się nim, z drugiej - jego oddanie się Bogu próbowali pojąć jedynie na ludzki sposób. Józef, tak jak św. Paweł, prosił o uwolnienie od tego "ościenia" (zob. 2 Kor 12,7nn); lewitacja nie była bowiem powodowana przez niego, a mimo to, w wyniku ludzkiego niezrozumienia i wyroku kościelnego sądu, stała się powodem izolowania go.
Skoro nie możemy naśladować naszego Świętego w jego darach łaski, możemy naśladować go na jego drodze Krzyża. Zbyt często zatrzymujemy się na dyskusjach i debatach o tym, czy - jako franciszkanie - jesteśmy ludźmi ascezy, w czasie, gdy życie konsekrowane wyraża się w tak różnorodny sposób. Patrząc na św. Józefa z Kupertynu idźmy wprost do serca naszego charyzmatu - Franciszka, który wyrzeka się swoich dóbr, by całkowicie należeć do Boga.
Nasz Święty uczy nas, że wszystko to nie jest jedynie zewnętrzną scenografią, że życie Ewangelią to posłuszeństwo znakom, które Pan nam daje, nawet jeśli nie podobają nam się konsekwencje, nawet jeśli sama nasza Matka Kościół wzywa nas do wyrzeczenia się nas samych - tego, co jest nam najdroższe. Ze swoimi darami św. Józef mógłby być wspaniałym kierownikiem duchowym, lecz mógł nim być jedynie w sporadycznych przypadkach i to poza swoim sanktuarium Grottella, które tak bardzo kochał.
Prawdziwa asceza nie polega na zaangażowaniu naszych sił po to by przybliżyć się do naszego Pana. Możemy wysilić cała naszą wyobraźnię, naszą wiedzę i całą naszą dobrą wolę, ale i tak w większości przypadków czynimy to dla zaspokojenia naszego ego, wciąż w poszukiwaniu pewnych punktów oparcia. Święci nie potrzebują uchodzić za takich, lecz jak Józef po prostu żyją Ewangelią i pozwalają się kształtować Jezusowi Chrystusowi.
Posłuszeństwo
W ten sposób możemy wejść, raz jeszcze, w tajemnicę, która pozostaje zawsze w naszym zasięgu, a która w praktyce stawia nas wobec wyjątkowych trudności. Wierzyć, powtarza nam w swojej encyklice papież Franciszek, to znaczy słuchać Tego, który mówi; to być posłusznym Temu, który wyzbył się swojego bóstwa, by stać się ciałem; to być posłusznym temu Kościołowi-Matce, który On sam założył.
Św. Józef ze swoich "pokoików" w klasztorze w Ozimo nawołuje nas do porzucenia samych siebie, którego wymaga od nas wiara. Ten, który ma dar lewitacji, który może unosić się ponad nędzą świata, od tego świata jest odsunięty i nie może wyrazić całego siebie - powiedzielibyśmy dzisiaj. Nic bardziej mylnego, jeśli chodzi o doświadczenie Świętego. Wiemy z pewnością, że jego dni wypełnione były obecnością Pana; wyśpiewywał swoje hymny pochwalne, wypełniając swoją samotność radością, którą tylko Bóg dać może.
Oczywiście, nie zawsze jego dni były pogodne, droga do Ozimo, nie zawsze była spacerkiem. Szczególnie konieczność opuszczenia Asyżu była dla niego doświadczeniem, powiedzielibyśmy, "traumatycznym"; poprzez działanie Kościoła Pan podważa jego osobistą pewność, a on sam, tak stanowczy w swoich postanowieniach, staje się kruchy wobec niepewności o swoje jutro. Bez uprzedzenia, bez dyskusji i wyjaśnień, bez możliwości zabrania ze sobą rzeczy osobistych, musi poddać się decyzji Rzymu, który nakazuje zmianę miejsca.
Nie pozostaje mu nic innego, jak tylko jego Pan i siła Ducha Pańskiego. Za każdym razem nawraca siebie samego i innych; nikt nie może pozostać obojętny wobec św. Józefa, nawet siły porządkowe, które przecież nie były zainteresowane łagodzeniem jego niewoli. Nic i nikt nie jest w stanie go przestraszyć, ponieważ cały jest Chrystusa; sam Ukrzyżowany, w nowym miejscu zamieszkania w Fossombrone rozmawia z nim i go pociesza. Wiele razy modlimy się i błagamy, aby móc objąć Ukrzyżowanego; nasz Święty czyni to realnie i to właśnie przemienia go w Tego, którego miłuje.
Przez papieża Franciszka jesteśmy wezwani by być osobami konsekrowanymi, które żyją Chrystusem i ofiarowują własne życie. Medytując nad życiem św. Józefa odkrywamy, co znaczy w konkrecie "stać" pod Krzyżem, tak jak Matka Pana. Poezja daje nam przestrzeń surowości poczucia się oderwanym od tego, co dla nas najdroższe, od tego czym jesteśmy w głębi. Pełnienie woli Bożej nie daje nam poczucia pewności i bezpieczeństwa, lecz pozwala uwolnić nasze pewności, abyśmy mogli bardziej przybliżyć się do nieba.
Św. Józef przebywał w Ozimo z umysłem i sercem ukierunkowanymi na Pana, kontemplując Święty Domek w Loreto, unosił się w ekstazie zatapiając się w chwale raju i pięknie Maryi. Niech ten rok, który Pan daje nam wszystkim, pomoże nam, wpatrzonym w naszego św. Józefa, wzrastać w wierności naszemu powołaniu, abyśmy w sposób radykalny żyli Ewangelią i Regułą, o czym przypomniała nam ostatnia Kapituła Generalna w II uchwale.
Wszystkim przekazuję braterskie pozdrowienia i zapewniam o pamięci w Panu Jezusie; jednocześnie wszyscy powierzajmy się wstawiennictwu naszego brata, Józefa z Kupertynu.
O. Marco Tasca
minister generalny
Oprac. MARYJNI.PL